Grójec, Powiat Grójecki - portal Grojec24.net
Autoryzowany punkt sprzedaży Bruk-bet Bruk Designer Olszany

„Po drugiej stronie lustra”

27 kwietnia 2016; 11:41

Grojec24.net

2 komentarze

O tym, jak "złamać" trzy godziny w maratonie, pisze na swoim blogu mieszkaniec Grójca, Michał Mirkowski.

News will be here

Jak złamać trzy godziny w maratonie? Na to pytanie jest pewnie tyle odpowiedzi ilu jest biegaczy, którym udało się tę magiczną barierę pokonać. Moja jest mniej więcej taka: trzeba trenować, jeść i odpoczywać – banał prawda? No może trzeba w to jeszcze włożyć odrobinę silnej woli, konsekwencji i cierpliwości. Tak, cierpliwość jest tu kluczowa. Ważne też jest mieć pomysł na ten maraton i na etapie przygotowań powoli go realizować.

W minioną niedzielę udało mi się dokonać tego, co jeszcze w ubiegłym roku było dla mnie nierealne. Ukończyłem swój najlepszy w życiu maraton z czasem 2:57:24. Po drodze nie spotkałem żadnej magicznej „ściany”, nie miałem kryzysów, nie cierpiałem. Przez większą część dystansu czułem się fantastycznie, a ostatnie 10 kilometrów, to najlepszy odcinek tego biegu. Tak, to jest możliwe. W waszych głowach pewnie siedzi zgoła inne wyobrażenie. Pewnie myślicie, że bieg na królewskim dystansie, to niesamowity ból i walka o każdy kolejny krok. W obiegowych opiniach krążą legendy, że bolą cię nawet włosy na nogach, masz zwidy i halucynacje a do mety dobiegasz jako wrak człowieka i w dodatku dzięki głowie – nie nogom. Myślicie tak, ponieważ duża część osób, które kończy maraton ma takie odczucia. Co więcej, sam takie wyobrażenie miałem do minionej niedzieli. Maraton nie musi być traumatycznym przeżyciem, nie musi kojarzyć się z cierpieniem i jakąś heroiczną tyradą. Maraton poniżej trzech godzin może być nawet przyjemny! Jakim cudem zapytacie? Odpowiedzi nie znajdziecie podczas biegu, bo tu już jest zdecydowanie za późno. Odpowiedzi należy szukać kilka miesięcy przed planowanym startem. Należy wtedy odpowiedzieć na pytanie, czy jesteśmy gotowi podjąć to wyzwanie i zrobić wszystko, aby sam maraton był tylko wisienką na torcie naszego treningu. Jest kilka bardzo ważnych rzeczy, które musimy sobie poukładać, zaplanować i z żelazną konsekwencją wprowadzać je w życie.

TRENING

To kluczowy element w całym procesie łamania „trójki”. Ja biegam od pięciu lat. Przez ten czas nie korzystałem z porad trenerów, nie jeździłem na żadne obozy biegowe a do wszystkiego doszedłem sam. Podczas poprzednich startów używałem szablonowego planu, który nieco modyfikowałem, aby podczas kolejnego maratonu osiągnąć lepszy wynik. Różnie to się kończyło, ale po zeszłorocznej porażce podczas wiosennego startu stwierdziłem, że muszę ten element zmienić.

Od jakiegoś czasu na półce w moim domu leżała książka „Maraton metodą Hansonów”, którą dostałem kiedyś na gwiazdkę od mojej żony. Wziąłem tę książkę wreszcie na warsztat i przeczytałem w niej na samym początku, że jeżeli zrealizuję wszystkie znajdujące się w niej zalecenia – mój maraton poniżej trzech godzin będzie najlepszym maratonem, jaki kiedykolwiek przebiegłem. I co? I wszystko co w tej książce jest napisane sprawdziło się. Polecam każdemu lekturę tej publikacji i czerpanie garściami z zawartej w niej wiedzy. Plan treningowy nie jest łatwy, ale jeśli chcesz, aby sam start należał do rzeczy przyjemnych, to niestety trening musi być ciężki. Ja zacząłem przygotowania do kwietniowego maratonu tuż po Nowym Roku. Biegałem praktycznie codziennie, z trzema mocnymi akcentami w ciągu tygodnia. Na akcenty składały się trening interwałowy, trening początkowo wytrzymałościowy a później tempowy i dłuższy niedzielny bieg w drugim zakresie. To co budziło moje wątpliwości, to fakt, że podczas całego etapu przygotowań nie miałem treningu dłuższego niż 26km. Ale zaufałem autorom i jak widać nie zawiodłem się. Treningi robiłem głównie wieczorami, bo przecież oprócz biegania są inne obowiązki – rodzina, praca, dom. Na szczęście zima w tym roku była dosyć łaskawa, chociaż i tak nie obyło się bez kilku treningów na bieżni w klubie fitness. Nigdy nie byłem fanem siłowni a zwłaszcza biegania po bieżni elektrycznej, dlatego te kilka sesji to były chyba najnudniejsze i najgorsze treningi, jakie podczas całego okresu przygotowawczego musiałem zrobić.

Im dalej w las, tym treningi były cięższe a zmęczenie narastało. W połowie przygotowań musiałem odpuścić jeden tydzień w moim biegowym kalendarzu. Jak jest się ojcem 5 letniego przedszkolaka, trzeba się niestety liczyć z tym, że może Ci on „sprzedać” jakiegoś wirusa. I tak 7 dni leżakowałem i frustrowałem się, że plan niestety nie wypali. Po tej przerwie na pierwszym treningu postanowiłem się nieco przetestować i zobaczyć, co zostało z tego okresu sprzed choroby. Dzięki Bogu zostało całkiem sporo, więc dalej kontynuowałem trening według założonego planu. Ostatnie dwa, a nawet trzy tygodnie, to była prawdziwa walka z samym sobą. Kolejne wyjścia na trening nie cieszyły tak, jak swawolne bieganie cztery czy pięć lat temu. Jednak motywacja była ogromna i nie ustawałem w biegu. Działałem trochę jak automat, zaciskałem zęby i robiłem swoje.

Na dwa tygodnie przed startem, moja żona miała podejrzenie rotawirusa, więc znów panika, że mogę mieć niechcianą przerwę w treningach.  W domu zarządzona została kwarantanna i na szczęście udało mi się dotrwać w zdrowiu do godziny zero. Cały plan treningowy to 18 tygodni ciężkiej pracy, dużego wysiłku, sporej ilości kilometrów, dużego zmęczenia, ale to wszystko zostało mi oddane, gdy od trzydziestego kilometra zacząłem przyspieszać, a momentami biec nawet w tempie jak podczas biegu na 10km.

DIETA

Tu nie będę się bardzo rozpisywał, ale podkreślam, że to jest bardzo ważny element całego przygotowania. Będąc na diecie roślinnej mam łatwiej, ponieważ nie muszę rezygnować ze śmieciowego jedzenia, bo na co dzień go po prostu nie jadam. Nie piję też alkoholu, co jest kolejnym plusem i pozwala mi być zawsze dyspozycyjnym pod kątem treningu. Oczywiście dieta musi być bogata w dobre paliwo w postaci dużej ilości węglowodanów, białka, dobrych tłuszczy i solidnej porcji warzyw. Przez te ostatnie 18 tygodni w kuchni starałem się być jeszcze bardziej restrykcyjnym, niż jestem na co dzień i jak widać było to też częściowym elementem mojego sukcesu. Początkowo zgubiłem też kilka kilogramów na wadze, a wiadomo, że biec z 5kg plecakiem jest zawsze trudniej, niż biec bez niego – więc nawet przez chwilę nie żałowałem, że jest mnie trochę mniej:)

Tym razem postanowiłem też w ostatnim tygodniu przed startem wprowadzić dietę opartą o samo białko przez pierwsze trzy dni i węglowodanowe szaleństwo przez kolejne – prawdopodobnie dzięki temu nie spotkałem się ze „ścianą”.

STRATEGIA

To również ważny element, jak nie najważniejszy. Nie można biec maratonu na „hurra”. Trzeba przed startem wszystko obmyśleć i zaplanować. Na którym kilometrze przyjąć żel, na którym się nawadniać, na którym można nieco zwolnić, a gdzie zacząć przyspieszać. Na treningach można sprawdzić kilka rzeczy takich jak reakcja na żele, ile trzeba pić i jak często. Oczywiście to wszystko można korygować podczas startu ale warto mieć przygotowany pewien obraz. Warto też zaznajomić się z trasą i wziąć pod uwagę wszelkie podbiegi, zbiegi, jak i odcinki trasy, które mogą być szczególnie „wietrzne”. Ja miałem to szczęście, że znałem całą trasę i wiedziałem, gdzie i co mam robić – zwłaszcza gdzie zwolnić, aby niepotrzebnie tracić moc na walkę z wiatrem, a ten wiał szczególnie podczas niedzielnego maratonu. Dobrze jest też trzymać rękę na pulsie jeśli chodzi o prognozy pogody – niestety te nie nastrajały pozytywnie zwłaszcza, że miało być zimno i miał wiać silny wiatr. O ile zimna nie obawiałem się wcale, tak ten wiatr mnie trochę przerażał. Na szczęście nie było aż tak źle a ja dobrze zrobiłem, że wyciągnąłem z piwnicy swoją starą, bawełniana, ciepłą bluzę z kapturem i założyłem ją na czas między zamknięciem depozytów a startem. Dzięki temu było mi ciepło i nie przemarzłem podczas oczekiwania na strzał startera.

MARATON

Sam bieg rozpoczął się nieco chaotycznie. Bardzo wolne tempo pierwszego kilometra wprowadziło kilka nerwowych szarpnięć ale postanowiłem, że nie będę tym razem za wszelką cenę gonił zająca a postaram się zastosować do zaleceń płynących z książki Hansonów. A piszą oni w niej, że nie ma co zbytnio szarżować w pierwszej połowie, bo i tak wyprzedzimy tych, co na początku wyrwą zbyt szybko do przodu. No i dzięki mojemu opanowaniu biegłem swoje, jednocześnie kontrolując tempo na zegarku. Pierwsze kilometry i jedyny większy podbieg na trasie minęły nie wiadomo kiedy. Od 5 kilometra zaczęły się punkty odżywcze. Oczywiście na pierwszym wziąłem łyk zimnej wody i nieco nawilżyłem sobie kark i twarz. Znów wszystko toczyło się bardzo szybko i nawet nie pamiętam kiedy minąłem swoją uczelnię na Krakowskim Przedmieściu. Na Nowym Świecie wyprzedził mnie Veganowy Pan Banan, który też wystartował z zamiarem połamania trójki –  przybiliśmy piątkę, pozdrowiliśmy się głośnym „siłłła!!!” i biegliśmy dalej, każdy swoim tempem. Ja na lekkim hamulcu on gonił zająca, żeby w Alejach Ujazdowskich go nawet wyprzedzić. Znów nie wiadomo kiedy znalazłem się na Mokotowie, na 10km przyjąłem drugi żel, bo pierwszy zjadłem tuż przed rozgrzewką, napiłem się trzy łyki wody i biegłem dalej. Na kolejnych punktach odżywczych starałem się nieco pić, maksymalnie trzy łyki i zwilżać nieco twarz i kark. Na Ursynowie spodziewałem się tłumu kibiców ale tym razem tych tłumów nie było. Oczywiście nie płakałem z tego powodu ale czegoś mi jednak brakowało. Na ulicy Rosoła dołączyłem do grupy, która też biegła na złamanie „trójki”, ale trzymała się ładnych parę metrów za zającami. Na czele grupy biegł chłopak, który chyba też bywa zającem, bo prowadził bardzo równym tempem i komentował nerwowość i wyrywność pacemakerów biegnących z przodu. Postanowiłem, że zabiorę się z nim i tak przez najbliższe 7 kilometrów biegłem z grupą. Na 20 km kolejny żel i na punkcie odżywczym łyk wody i obowiązkowe zwilżenie twarzy i karku. Nie piłem zbyt dużo, bo miałem wrażenie, że zaczyna odzywać się pęcherz. W ubiegłym roku na 32 kilometrze musiałem wejść do toi toia i mój maraton się wówczas skończył. Chciałem tego uniknąć, więc ograniczyłem nieco picie.  Na połówce zameldowałem się z czasem 1:29:18, wiec miałem ponad 40 sekund zapasu ale wiedziałem też, że maraton dopiero się zaczyna a przede mną najtrudniejszy odcinek – czyli puste pola miedzy Powsinem a Wilanowem i wiejący prosto w twarz wiatr. Momentami było ciężko, ale dzięki grupie jakoś to przetrwałem. Na 27 kilometrze powoli zaczęły się zabudowania, które trochę chroniły od wiatru i grupa zaczęła się nieco rozciągać. Ja byłem z przodu, ponieważ czułem, że mogę biec odrobinę szybciej, choć cały czas zachowawczo, bo przecież wiadomo, że zabawa zaczyna się po 32 kilometrze. Na 30 km odpaliłem żel z kofeiną  i powoli zacząłem podkręcać tempo. Na trasie spotkałem Julka z naszej ekipy Vege Runners, który ukończył bieg OSHEE10km i przyszedł pokibicować. Przybiliśmy piątkę, wymieniliśmy się uśmiechami i kontynuowałem swoje, czyli delikatnie przyspieszałem. Na 32 km poczułem ulgę, ponieważ minęła trauma z ubiegłorocznego startu. W porównaniu z tamtym biegiem czułem się w tym miejscu fenomenalnie. Za chwilę na rowerze pojawił się kolejny kolega z teamu Łukasz i przez dobre pół kilometra utwierdzał mnie w przekonaniu, że czuję się dobrze, że wyglądam dobrze i żebym dalej robił to, co sobie zaplanowałem. Cholera, jak to niesamowicie motywuje! Dzięki Łukasz! Na 35km zjadłem kolejny żel, tak bardziej dla pewności. Mały sprawdzian formy i wiedziałem, że paliwa mi wystarczy, nie czułem żadnego bólu w mięśniach, więc jak nie teraz, to nigdy! To był ten czas i ten moment – zacząłem konkretnie przyspieszać. 36km w tempie 4:04. Po drodze jeszcze wymiana pozdrowień z kolejnym Vege Runnersem, samym „ojcem założycielem” Pająkiem i z Bartkiem z zespołu SIAKI, który przygrywał na 37 kilometrze. 39 km pokonałem w tempie 3:58. Po drodze wyprzedzam pierwszą grupę, która biegnie z zającem na złamanie trzech godzin, wyprzedzam też Veganowego Pana Banana. Po prawej widzę Stadion i wiem, że nic nie jest w stanie mi tej „trójki” wyrwać. Wpadam na Most Świętokrzyski, na 40 kilometrze stoi redaktor naczelny magazynu ULTRA Mikołaj i krzyczy „Michał Mirkowski!!!”, to dodaje mi skrzydeł i 41 kilometr zaliczam w rekordowym tempie 3:50. Wyprzedzam kolejnych biegaczy, grupę z drugim zającem na 3:00, który wyrwał na początku trochę za szybko. Robię to książkowo, zgodnie z tym, co pisali panowie Hansonowie. To dodaje mi niesamowitego kopa. Przebiegam w okolicach startu i zamiast koncentrować się na biegu rozglądam się za moją bluzą, którą tu niecałe trzy godziny temu zostawiłem. Bluzy nie ma ale dociera do mnie fakt, że za chwilę spełnię swoje największe biegowe marzenie. Jeszcze tylko podbieg koło stadionu, nie czuję go w ogóle i 42 kilometr kończę tempem 3:59. W tłumie kibiców dostrzegam mojego kolegę Krzysztofa z poprzedniej pracy i krzyczę do niego, on odkrzykuje do mnie. Ostatnie metry dosłownie lecę i z podniesionymi rękoma przekraczam linię mety. Płaczę! Nie mogę tego powstrzymać. Po chwili podbiega do mnie Tomek, kolega z Grójca, który skończył bieg trzy minuty przede mną. Ściska mnie i gratuluje. To niesamowity moment, znów prawie ryczę. Chwilę gadamy ogarnięci tymi pięknymi emocjami i idziemy do szatni. Przebieram się, zakładam buty i wracam do domu, bo czeka na mnie rodzinna impreza – imieniny ojca i okrągłe urodziny mamy. Ten dzień, nie mógł się skończyć lepiej:)

W tym miejscu chciałbym podziękować kilku osobom – przede wszystkim mojej żonie Magdalenie, za to, że cały czas pozwala mi na tą biegową fanaberię, Grześkowi Jakubisiakowi, Irkowi Wojciechwoskiemu i Mariuszowi Pachockiemu, dzięki którym zaczęło się moje poważniejsze bieganie i startowanie (trochę mi się tęskni za tymi naszymi niedzielnymi biegami „po górkach”). Dziękuję ekipie Vege Runners, która jest najlepszą biegową grupą pod słońcem i dziękuję Tobie drogi czytelniku, że dotrwałeś do tego miejsca!

EAT VEGGIES! RUN STRONG!

TAGI:

Komentarze (2):

kruczek; 27 kwietnia 2016, 13:13

Michał,
Przeczytałam do końca co rzadko mi się zdarza !!!.Super to wszystko opisałeś.Polecam, udostępniam :)

Cieszek; 29 kwietnia 2016, 09:44

Bardzo fajny tekst, podobnie jak i inne na Twoim blogu. Gratuluję wyniku i charakteru. Wszystkiego najlepszego na przyszłość.

Napisz komentarz:

Twój nick:

Treść komentarza:

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Redakcja portalu Grojec24.net nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Każdego użytkownika obowiązują zasady komentarzy.

 

Najnowsze artykuły

Akcja łowców pedofili pod Grójcem! Miał nakłaniać do seksu 13-latkę Pierwsza w Polsce grupa Łowców Pedofili Elusive Child...
Wybory na burmistrza Grójca 2024. Na pytania odpowiada Dariusz Gwiazda Na pytania redakcji Grojec24.net i mieszkańców Grójca w...
Kierowca BMW trafił do aresztu. Spowodował wypadek mając 1,7 promila 35-letni mieszkaniec powiatu grójeckiego, który w minioną...
Zwiększ swoje zyski dzięki wskaźnikowi MRR W zmieniającym się świecie biznesu, gdzie przewidywalność i...
Wybory na burmistrza Grójca 2024. Na pytania odpowiada Karol Biedrzycki Na pytania Redakcji Grojec24.net i mieszkańców Grójca w...

Najnowsze ogłoszenia

Firmy z Grójca i okolic

OSK MANEWR PATRYK TOMASZ KUJAWA Dlaczego My? Odpowiedź jest prosta i zawarta w tym krótkim opisie.

2013-2023 © Grojec24.net - informacyjny portal mieszkańców Grójca i Powiatu Grójeckiego.

Wydawcą portalu jest AaaMedia.pl.