Relacja ze spotkania z Weroniką Szatkowską

Grójecki Ośrodek Kultury (fot. Mateusz Adamski)

3 października byłam uczestniczką spotkania z Weroniką Szatkowską, wolontariuszką, która tuż po maturze wybrała się do Utaati - małej wioski w Kenii, gdzie przez miesiąc nauczała dzieci języka angielskiego.

Młoda dziewczyna z wielką pasją i dużą dozą dobrego humoru opowiadała o swoich doświadczeniach związanych z pobytem w Utaati, relację uzupełniając imponującym zbiorem fotografii swojego autorstwa. Zdjęcia przedstawiały kenijską rzeczywistość bez cenzury, goście mogli "z bliska" przyjrzeć się życiu mieszkańców Utaati, zapoznać z ich problemami, a także spróbować zrozumieć ich sposób postrzegania świata.

Postęp cywilizacyjny nie jest rzeczą oczywistą w Afryce. Pierwsze, co mnie uderzyło - dziecko bawiące się kijem, do którego przytwierdzone było kółko - Weronika opowiadała, że jest to jedna z ulubionych zabaw kenijskich dzieci, które nie posiadają zabawek. Myślę, że radość z zabawy tego typu wynalazkiem doskonale obrazuje sytuację tych dzieciaków.

Weronika Szatkowska na samym początku swojego pobytu w Utaati odwiedziła dzielnicę slumsów. Jedno ze zdjęć przedstawiało bezdomnego chłopca ubranego w łachmany. Podobno bezdomność wśród najmłodszych jest w Kenii rzeczą powszechną, a rząd nie wspiera finansowo przedsięwzięć mających na celu zapewnienie bezpieczeństwa i schronienia dzieciom, które prędzej czy później umierają na ulicy. W naszym świecie byłoby to sytuacją nie do zaakceptowania. Gdy nasza europejska rzeczywistość jest w świetle tej afrykańskiej całkiem przytulna, znajdujemy nowe problemy, chcąc więcej i lepiej. Apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Kenijczycy noszą amerykańskie i europejskie ubrania, ponieważ zostało im wmówione, że tradycyjne stroje są nie na miejscu w obecnych czasach. Wydają oni często ostatnie oszczędności, by móc ubrać siebie i rodzinę. To smutne, że gospodarki cywilizowanych krajów czerpią korzyści nawet z ubrań wysyłanych do Afryki. Jeżeli chodzi o ubrania, to bardzo ważna była tutaj kwestia mundurków szkolnych, które dla wielu dzieci są jedyną porządną rzeczą, jaką posiadają - zupełnie inaczej, niż w Polsce.

Obraz, jaki został ukazany podczas spotkania, wywoływał często uśmiech na twarzach gości. Weronika pokazała kenijski świat w sposób bardzo kolorowy, wielokrotnie zwracając uwagę na braki światopoglądowe wśród Kenijczyków - zarówno dzieci, jak i tych starszych. Jako mzungu (biały człowiek) była swego rodzaju atrakcją, zachłannie rozchwytywaną. Zdarzało się, że dzieci szarpały ją za włosy, nie dowierzając, że są one prawdziwe- bo były proste. Jeden chłopiec z wielkim zdziwieniem przyjął fakt, iż w cywilizowanym świecie zdarzają się przypadki uzależnienia od komputera.

Weronika na swoją wyprawę zebrała w szkole ponad 20 kg rzeczy, które miały stanowić podarunki dla dzieci - flamastry, plastelinę, kolorową bibułę, zeszyty oraz wiele, wiele innych. Na miejscu dowiedziała się, że tym dzieciom nie można dawać nic - traktują białego człowieka jak skarbonkę bez dna. Postanowiła więc dawać np. zeszyty w nagrodę za najlepsze wykonanie jakiegoś zadania, a materiały plastyczne skrupulatnie dzieliła, wykorzystując podczas zajęć. Tym sposobem 4 opakowania plasteliny podzieliła na cztery klasy, a dzieci zamiast oczekiwać swojej kolejki, rzucały się na nią - nigdy nie widziały plasteliny. Opowieści te czasem wywoływały śmiech, jednak sądzę, że każdy wyciągnął swój morał z wolontariatu Weroniki.

Problemy Kenii doskonale rysują się w tej relacji i odzwierciedlają różnice pomiędzy naszymi światami. Szkoda tylko, że tak bardzo jesteśmy bezradni wobec ubóstwa na świecie i dobrze, że są wolontariusze, którzy chociaż doraźnie niosą pomoc. Być może to niewiele, ale dla tych dzieci z pewnością był to miesiąc niezapomnianych wrażeń i nauka życia, o jakim być może nigdy nie mieliby pojęcia.

Marta Time