Paranienormalni: 21 lat na scenie i wciąż bawią publikę do łez

Z Robertem Motyką i Jarosławem Pająkiem z Kabaretu „Paranienormalni” rozmawia Szymon Wójcik.
Kabaret „Paranienormalni” istnieje już 21 lat. Lata lecą, a wy wciąż bawicie publikę do łez. Co sprawia, że prezentujecie się tak, jakby czas w ogóle się dla Was nie liczył?
Robert Motyka: Myślę, że 20 lat doświadczenia na scenie jest kluczowe. Wciąż mamy ogromną frajdę, występując przed publiką. Przed każdym występem czuje się podobną tremę - jak 10,15 lat temu. Przyjemny niepokój, przyjemna trema i zawsze przed naszym show wpadamy sobie w ramiona i mówimy, że robimy najlepszą robotę na świecie. Przez te wszystkie lata udało nam się polubić publiczność. Na początku swojej drogi byłem zły, jak ktoś się nie śmiał z moich dowcipów. Musiałem wykonać jakąś pracę, żeby ten żart był właściwie podany, dobrze przemyślany. Jak dostajesz obiad, to na tym talerzu albo masz bałagan, albo masz wszystko ładnie podane i wtedy to robi wrażenie. Łączy nas jeden wspólny mianownik – marzenie, że od zawsze chcieliśmy po prostu rozśmieszać ludzi, być na tej scenie i też odczuwamy ogromną radość z tego, że to wciąż jest prawdziwe.
Jarek Pająk: Tak. I trzeba też pamiętać, że od lat niezmiennie mamy tego samego dostawcę (śmiech).
RM: To wymaga również ciągłej pracy. Ktoś powie, że jak się jedzie na wysokim koniu, to się już tylko odcina kupony. Otóż nie. Czasy się zmieniają, zmienia się też poczucie humoru, dorastamy razem ze swoją publicznością, ale też przychodzi nowa publika. Wobec tego staramy się, żeby te nasze występy były równoległe do obecnych czasów. Wplatamy dużo stand-upów, trochę dowcip się wyostrzył, ale wciąż pilnujemy, żeby nie przekraczać tej granicy dobrego smaku. Nie znajdziesz u nas tematów, które dzielą. Od lat łączymy publiczność i to też jest bardzo ważne.
Jarku, twoja kariera zawodowa poszła w zupełnie innym kierunku. Magister matematyki bawiący publiczność ze sceny to chyba rzadkość?
Zawsze byłem kominkiem, a przynajmniej od liceum. Cała klasa śmiała się z moich żartów i skeczy. A skąd się wzięła ta matematyka? Wiesz, trzeba było coś skończyć w życiu i najbliższa była dla mnie ta matematyka. Przedmioty ścisłe nie sprawiały mi problemu. Także tak to się potoczyło. I w dalszym ciągu jestem przekonany, że to był dobry pomysł, na taki kierunek studiów. Matematyka jest takim skokiem do wszystkiego.
Wasze skecze nie tylko bawią. Można śmiało powiedzieć, że leczą i wspierają. Opowiedzcie może coś na temat przedsięwzięć charytatywnych.
RM: Zdarza nam się dosyć często odwiedzać oddziały onkologiczne dla dzieci. Tam wykorzystujemy swoje umiejętności sceniczne. Improwizujemy bajki. Pierwsze spotkanie na oddziale z dziećmi było dla nas traumatyczne, ale otworzyło nam właściwie oczy, że można w ten sposób dawać komuś radość i wpuszczać trochę świata do tego życia, które wydaje się ciężkie. Specjalistą od tych bajek jest Rafał. Potrafi rozłożyć każdą bajkę na czynniki pierwsze i dotrzeć do każdego dziecka. Świetnie naśladuje różne głosy. Otrzymaliśmy także informacje od pani psycholog z onkologii, że nasze skecze przynoszą ulgę i to było zdumiewające. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.
Staramy się również wykorzystywać nasz kabaret w celach charytatywnych. Projekt letnich spotkań kabaretowych, które robimy w mojej rodzinnej miejscowości Sieniawa Żarska. Tam staje scena na łące oraz przyjeżdżają pierwszoligowi artyści. Cały dochód ze sprzedaży biletów przeznaczamy na warsztaty edukacyjne dla młodzieży z okolicznych małych miejscowości, żeby pomóc im w starcie i otworzyć ich na marzenia, zainspirować i uruchomić ich trochę do działania. I to jest taka nasza misja, już w lipcu będzie kolejne ściernisko z kabaretem Ani Mru Mru.
200 występów rocznie. Kiedy znajdujecie czas na tworzenie nowych programów i szukanie inspiracji ?
JP: Myślę, że to dzieje się przez cały czas. Sytuacje przed i po występach dają nam mnóstwo inspiracji. Również pomysły z naszego codziennego życia, o których rozmawiamy później. Otwieramy te nasze notatki, pomysły i robimy program.
RM: Te ponad 200 występów to jest jednak ciężka robota. Dobrym sposobem jest to, że ustalamy sobie, że za 3 miesiące mamy premierowy występ w małym domu kultury i musimy przygotować sobie 5 nowych rzeczy. Wtedy wiemy, że co by się nie działo, do tego czasu musimy mieć przygotowany program. Myślę, że tutaj nie ma takiej możliwości, żeby przespać sobie …
JP: My cały czas mamy to w głowie, żyjemy tym. Myślimy o tym, pijąc sobie kawę w domu.
Śmiejecie się z siebie?
RM: Na scenie są takie sytuacje i widzowie widzą to i podłapują. Rzadko się zdarza, że idziemy od początku do końca utartym szlakiem. Bardzo często coś sobie zmienimy albo coś się zapomni – wtedy jest największy ubaw – co nie znaczy, że coś się zawaliło.
JP: Mieliśmy też takie sytuacje, że wymyśliliśmy sobie coś, mieliśmy z tego ubaw i wychodzimy na scenę, mówimy to i nikt się nie śmieje.
Czy jesteście surowi w doborze skeczy i artystów, których sami oglądacie na żywo?
RM: Każdy ma swoje gusta. Jeśli oglądam coś, to przeważnie w sieci. Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem coś na żywo, ponieważ zwykle brakuje na to czasu – ciągle jesteśmy w trasie. Ja lubię taki typ stand-upu, prowokującego do myślenia. To są jakieś prowokacje, głębsze rozkminy, z fajną nieoczekiwaną puentą. Abelart Giza robi to bardzo dobrze. Potrafi sprowokować trochę publiczność, czasami sam się skompromituje, po to by osiągnąć jakiś tam swój określony efekt.
JP: Ja mam tak, że jak idę oglądać jakiś stand-up czy kabaret na żywo, to po prostu odcinam się od tego, co ja tam w życiu widziałem. Po prostu bawię się i czuję się tak, jakbym był na weselu – wszyscy się bawią, jest disco polo.
Robert, byłeś w Grójcu w tamtym roku ze swoim autorskim projektem „Bądź sobą” . W Twoim 25-letnim dorobku byłeś radiowcem, konferansjerem, realizowałeś różne projekty. A teraz to jakaś wewnętrza potrzeba? Jak narodził się pomysł?
Tak. Miałem taką wewnętrzną potrzebę, żeby to zrobić. Ja w ogóle wychodzę z takiego założenia, żeby nie tkwić w jednym, tylko zmiany prowadzą do czegoś dobrego i do rozwoju. Cały czas wymyślam sobie coś, co może mnie jeszcze czegoś nauczyć a przy okazji przekazać część swojego doświadczenia. Moja droga z punktu a do punktu b, to nie była taka prosta droga, bo jestem z małej miejscowości, a jestem teraz w popularnym kabarecie, występujemy w tv.
To o czym rozmawiacie na takich spotkaniach ?
Z młodzieżą licealną, jak spotykamy się, to rozmawiamy o tym, że trzeba być sobą i nigdy nie rezygnować ze swoich marzeń. Staram się ich zmotywować ich do tego, że trzeba być odważny i co to znaczy, że nie należy się poddawać i że każdy jest wyjątkowy, a pasję, którą mamy należy pielęgnować. Zawsze mówię, że nie ma nic gorszego, jak obudzić się w wieku 50 lat i powiedzieć sobie , że chodzę, do której pracy nie lubię, spotykam się z ludźmi, którzy nie są moimi przyjaciółmi. Największą naszą walutą jest czas. Nie można go cofnąć. Jest tylko tyle, ile jest, więc starajmy się żyć na sto procent. Jestem blisko młodzieży nich. Nie chce być celebrytą, który uczy ich, jak mają żyć. Natomiast staram się ich inspirować, mówić ich językiem.
Spędzacie mnóstwo czasu razem w trasie. Z pewnością miewacie mnóstwo przygód ?
JP: Jedna z lepszych historii, to jak Rafał nalał do diesla benzynę na stacji. Utknęliśmy na kilka godzin albo jak wracaliśmy z trasy i pani na stacji uznała mnie za syna Roberta. Pan znany z synem…
RM: Większość imprez firmowych, zamkniętych to zawsze jest przygoda. Dlatego, że inaczej wygląda impreza biletowana, bo ludzie wiedzą, po co przychodzą, a inaczej dla firmy x, gdzie jesteśmy wynajęci dla 500 osób, bo pan prezes zdecydował, że będzie kabaret „Paranienormalni”. Czasami zdarza się, że to nie jest miejsce z układem teatralnym, tylko na przykład hol , gdzie generalnie 20 osób siedzi naprzeciwko sceny, a 480 jest gdzieś obok w dziale z napisem catering.
JP: Czasami są tam też osoby lekko pijane.
RM: Każda impreza firmowa ma w sobie takiego pana Staszka, który najgłośniej krzyczy, najlepiej wie, siada w pierwszym rzędzie i ustawia nam cały program.
Trzeba mieć dużo cierpliwości.
RM: Tak, bo wiem, że nie można po 15 minutach przerwać występu. Kiedyś nasz znajomy chciał zobaczyć, jak żyją kabareciarze, bo był przekonany, że my to sex, drugs and rock and roll. Wsiadł z nami do busa i był zniesmaczony – jeden prowadzi busa, drugi śpi, trzeci czyta.
Czy tak było zawsze?
RM: Tak. Wiesz, co musisz mieć czas na to, żeby odpocząć i skumulować całą swoją energię. Tym bardziej, jeżeli jesteś w trasie i grasz po dwa występy dziennie, to przyjeżdżasz do domu kultury, to musisz wejść na pełnym gazie na scenę.
Gracie też za granicą dla naszej Polonii. Jaki jest odbiór?
RM: Super. Pierwszy nasz wyjazd w 2007 albo 08 roku polecieliśmy do Chicago. Zderzyliśmy się z publicznością bardzo stęsknioną tej polskości, jeszcze YouTube nie był taki popularny. A potem zwiedziliśmy całą Europę. Byliśmy w wielu krajach i wracamy do tej publiczności, która czeka na nas i oni reagują na nas bardzo entuzjastycznie. Kiedy wchodzisz do małego domu kultury w Londynie na około 300 miejsc, a oni reagują jakby, było ich tam 300 tys. Piękna publiczność! Kolejne fajne doświadczenie, kiedy robiliśmy kabaret i mieliśmy trasę tylko i wyłącznie w Irlandii wyłącznie po klubach stand – up. To było cudowne, bo publiczność była na wyciągnięcie ręki niemalże.
To może na koniec jeszcze kilka słów o planach na przyszłość?
Premiera nowych skeczów. Zaplanowaliśmy sobie , że będziemy robić podcast regularnie i chcemy też rozszerzyć taką małą formę mini serialu chirurdzy. Chcemy to robić w większej i szerszej formie. Mamy też mnóstwo pomysłów na nowy program z nową scenografią.
Dziękuję Wam za rozmowę.
Napisz komentarz:
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Redakcja portalu Grojec24.net nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Każdego użytkownika obowiązują zasady komentarzy.
Przeczytaj również





Komentarze (0):
Na razie nie ma żadnych komentarzy - Twój może być pierwszy!