Spod Grójca pod Grunwald
Żołnierzom Obwodu „Głuszec” Armii Krajowej, swoim współtowarzyszom walki z Niemcami - zadedykował najważniejsze dzieło swojego życia, pt. „Grunwald. Problemy wybrane”, wybitny historyk, w czasie wojny dowódca Sekcji Specjalnej AK w Lipiu, prof. Andrzej Nadolski.
Badaniom nad wielką wiktorią nad Krzyżakami i wspierającymi ich rycerzami m.in. z Europy Zachodniej, prof. Nadolski poświęcił kilkanaście lat. Obalił wiele nieprawdziwych mitów, ujawnił wiele nowych, nieznanych informacji. Dokonał jednych z najdokładniejszych obliczeń dotyczących liczby walczących. Oszacował siły krzyżackie na około 15 tys. osób, polskie na 20 tys., litewskie na 10 tys.
– Temat nie nowy, obrosły ogromną literaturą polską i obcą, podejmowany raz po raz z okazji rocznic lub innych okoliczności, znalazł po raz pierwszy badacza tak wszechstronnie przygotowanego. Rozpoznanie archeologiczne Pola Grunwaldzkiego i jego okolic prowadzone pod jego kierunkiem przez szereg lat, od 1980 r. poczynając, studia bronioznawcze oraz wnikliwa analiza źródeł pisanych i kartograficznych wsparta umiejętnością „czytania” terenu zaowocowały nowym, wielowymiarowym obrazem wydarzeń tak zdawałoby się trudnych do zrewidowania – oceniał historyk prof. Ryszard Kiersnowski.
W szeregach „Głuszca”
Zanim jednak Andrzej Nadolski został historykiem, z rodzinnego Krakowa w czasie wojny trafił w Grójeckie. Najpierw pod pseudonimem „Pucka”, a następnie „Żar” dowodził drużyną i Sekcją Specjalną Kedywu AK w VIII Ośrodku AK Lipie, która, kiedy tego wymagała sytuacja prowadziła działania zbrojne przeciwko Niemcom, ochraniała zrzuty lotnicze, a czasami likwidowała zdrajców. Podczas wojny poznał swoją przyszłą żonę sanitariuszkę AK „Głuszec”, Barbarą Pszczółkowską ps. Wilga, z którą miał troje dzieci. Towarzyszyła mu przez całe życie, do jego nagłej śmierci w wieku 72 lat na atak serca w wigilię 1993 r. Spoczywają w skromnym grobie na Starym Cmentarzu w Łodzi niedaleko wejścia od ul. Ogrodowej.
Nad grobem prof. Nadolskiego żegnali go ze sztandarem AK „Głuszec” koledzy z grójeckiej konspiracji. – Zachował do ostatka wojskową postawę, styl żołnierza i dowódcy. Często też, zwłaszcza w ostatnich latach, wracał w rozmowach do tamtego czasu i spraw, o których przekazał również zwięzłe pisane relacje. Utrzymał trwałą przyjaźń z dawnymi towarzyszami broni, którym też zadedykował ostatnią swą książkę – pisał we wspomnieniowym tekście prof. Kiersnowski. Tą książką był wspomniany już „Grunwald”.
Najważniejsze konspiracyjne zadanie
We wrześniu 1944 r. w Grójcu pojawił się Ludwik Kalkstein, wywiadowca AK, który przeszedł na stronę Niemców i w czerwcu 1943 r. przyczynił się do aresztowania przez Niemców szefa AK gen. Stefana Roweckiego „Grota”. Kalkstein przybył do naszego miasta z oficerem Gestapo Erichem Mertenem, który nadzorował jego działalność od momentu zdrady w 1942 r. - Obaj agenci rozpracowali teren dobrze, aresztowań jednak nie przeprowadzili, wygryzieni przez tutejszych starych pracowników gestapo. Ponieważ wiem, że raporty szczegółowe posyłali do Sochaczewa, przypuszczam, że aresztowania nas nie miną – raportował 10 października 1944 r. szef kontrwywiadu AK „Cień”. Z agentami współpracowało małżeństwo mieszkające w Grójcu figurujące pod pseudonimami Kazimierz i Wisia. On inżynier chemik, w wieku około 40 lat, średniego wzrostu i silnej budowy ciała, ona około 30 lat. Nie udało się ich zidentyfikować.
Kalkstein zamieszkał w siedzibie Gestapo, w dawnym budynku Caritasu. Po okolicy poruszał się w eskorcie 2-3 uzbrojonych SSmanów. W mundurze SS odwiedzał dwory ziemiańskie, m.in. Trzylatków i Machnatkę. Przedstawiał się jako graf von Kalkstein lub Konrad Stark. Miał dużą wiedzę na temat grójeckiej konspiracji, której nie ujawniał podczas rozmów toczonych w obecności Niemców. – Domagał się poczęstunku zakropionego alkoholem i narzucał swoje towarzystwo gospodarzom, wdając się w długie rozmowy z nimi i innymi przebywającymi tam osobami (m.in. z „Lotnym” – Tadeuszem Kamińskim – przyp. TP). Dawał przy tym wyraźnie do zrozumienia, że zdaje sobie dobrze sprawę z konspiracyjnego zaangażowania całego środowiska i poszczególnych osób, swoich rozmówców – pisał w niepublikowanej relacji prof. Andrzej Nadolski.
Sierżant podchorąży Nadolski jako dowódca Sekcji Specjalnej AK zaproponował przełożonym likwidację zdrajcy. Propozycja nie spotkała się z aprobatą komendanta Ośrodka AK Lipie por. Józefa Bruskiego ps. Wojciech. Zgodził się na nią szef grójeckiego Kedywu por. Jan Warnke ps. Błysk. Akcja miała się odbyć, gdyby Kalkstein dokonywał aresztowań. Nadolski dwukrotnie przygotował likwidacji zdrajcy w lesie koło leśniczówki Kohouta w Wilczorudzie, ale cel się nie pojawił. Kalkstein prawdopodobnie dowiedział się od kogoś o planowanej zasadzce.
Podwójny agent
Według listu prof. Nadolskiego z początku lat 90. Kalkstein prawdopodobnie pełnił na Grójecczyznie rolę podwójnego szpiega. – Zbliżająca się katastrofa III Rzeszy skłaniała go do świadczenia usług raczej stronie polskiej. Łącznikiem między Kalksteinem a władzami AK był zapewne artysta-malarz Franciszek D., z którym Kalkstein się po swojemu „zaprzyjaźnił”. D. towarzyszył niekiedy Kalksteinowi w jego eskapadach, rysował Niemcom obrazki i portrety, otrzymał nawet od nich pistolet Walter 7,65 z amunicją – relacjonował historyk. Podkreślił również, że malarz nie ukrywał swego kontaktu z Kalksteinem przed znajomymi z AK, do której sam niewątpliwie należał. Na razie nie udało się ustalić kim był D. Prawdopodobnie pod koniec października 1944 r. Kalkstein przeniósł się z Grójca do Skierniewic.
Pierwowzór bohatera z Pana Samochodzika
Prof. Andrzej Nadolski stał się też pierwowzorem profesor Nemsty z drugiej części książkowych przygód Pana Samochodzika zatytułowanych „Święty relikwiarz” (pierwotnie wydanej jako „Uroczysko”).
Akcja toczy się na wysepce położonej obok łęczyckiej kolegiaty, gdzie archeolodzy badają prasłowiański kurhan. Badaczom towarzyszy student historii sztuki i dziennikarz Tomasz N.N., czyli późniejszy Pan Samochodzik. Wykopaliskami w grodzisku w Tumie pod Łęczycą kierował w latach 40 i 50. XX w. właśnie prof. Andrzej Nadolski. – Studnie zabytkowe prześladowały nas w czasie badań archeologicznych w Łęczycy. Na samym grodzisku odkryliśmy dwie, a jak się potem okazało, kilka następnych czekało na swą kolejkę w bliższej i dalszej okolicy, pierwsza studnia grodowa, szanowna, bo pochodząca z XII-XIII wieku objawiła się nam jako potężna kwadratowa jama ocembrowana solidnie drewnem łączonym na zrąb. Wnętrze wypełniał zgęstniały muł. Dzięki wilgotnemu otoczeniu drewno cembrowiny zachowało się świetnie i początkowo byliśmy przekonani, że cały obiekt uda nam się wyeksplorować aż do dna – opisywał wrażenia z wypraw badawczych w napisanej żywym, pełnym humoru językiem „Ścieżce archeologów” Nadolski.
Zanim Nadolski trafił na wykopaliska do Łęczycy po wojnie studiował historię, najpierw w rodzinnym Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim, a od 1946 r. na Uniwersytecie Łódzkim, gdzie przebył drogę od studenta do rektora uczelni w 1968 r. Przygodę z archeologią rozpoczął w 1949 r. w zespole nestora łódzkich archeologów, prof. Konrada Jażdżewskiego. Badał początki państwa polskiego. Pracami wykopaliskowymi w grodzisku w Tumie pod Łęczycą kierował już samodzielnie. – Energiczny, rzeczowy, niezależny, koleżeński a zarazem utrzymujący dyscyplinę pracy i prestiż kierownika – dowódcy, sprawił, iż gród łęczycki należy do najpełniej przebadanych i opracowanych obiektów tego typu na obszarze Polski – wspominał go historyk prof. Ryszard Kiersnowski.
TP
Napisz komentarz:
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Redakcja portalu Grojec24.net nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Każdego użytkownika obowiązują zasady komentarzy.
Komentarze (0):
Na razie nie ma żadnych komentarzy - Twój może być pierwszy!